sobota, 6 września 2014

Rozdział IV

Trumny opuszczały się powoli. Leżały w nich dwie osoby - jedna z nich była bliska swojej siostrze, druga, przed tygodniem stała się największym wrogiem.
Babcie, dziadkowie, przyjaciele i kuzyni, składali kondolencje - do nikogo nie dotarła wieść, że matka i córka się pokłóciły. Nikt nie wiedział.
Poza dwiema osobami.
Sophie Miller i Severin McGuaier, stali po dwóch stronach przyjaciółki.
Rose Spark, rudowłosa dwadzieścia dwulatka , tylko im wyznała prawdę. Teraz, są nierozłączni. Nikt z zewnątrz nie miał pojęcia, dlaczego trzy osoby, z trzech różnych granic Los Angeles stało się najlepszymi przyjaciółmi w ciągu siedmiu dni.

- Ruda, chodź... - szepnęła blondynka. - Nikogo nie ma.
Odeszli, podtrzymując przyjaciółkę, która widocznie nie miała sił iść. Chciała położyć się na ziemi i umrzeć, aby znów widzieć się z bratem.
Za bramą cmentarza, Pozwoliła sobie na łzy. Pierwszy raz od czterdziestu ośmiu godzin, płakała otwarcie.
- Poczekajcie tutaj. Idę po samochód... - szepnęła Millerówna. Zostawiła przyjaciółkę pod okiem chłopaka i pobiegła po pojazd.
Rudowłosa spojrzała na przyjaciela, który patrzył maślanym wzrokiem za Sophie. Świata poza nią nie widział.
- Sev?
Zero reakcji.
Ujrzała to jako szansę. Odwróciła się na pięcie i pognała w stronę stacji benzynowej. Nikt nie zwrócił uwagi na ubraną na czarno dziewczynę, płaczącą ile wlezie.
Zauważyła pensjonat.
Weszła do niego i zbliżyła się do recepcji.
- Chciałabym wynająć pokój jednoosobowy.
Recepcjonista spojrzał na nią i uniósł brwi.
- Ile nocy?
- Jedna.

Weszła do pokoju, i zamknęła drzwi na klucz.
Rzuciła torbę na fotel i wyjęła z niej ubranie i brązową farbę do włosów.

Weszła z nimi do łazienki i wzięła prysznic. Umyła głowę, ciało. Osuszyła się. Na mokre włosy, nałożyła farbę.
Po czterdziestu minutach, spłukała ją. Wysuszyła włosy. była nawet ładną brunetką.
Założyła wcześniej przygotowane ubranie i pomalowała paznokcie. Obejrzała się w lustrze. "Całkiem, całkiem... Nieźle" Przeszło jej przez głowę.
Znalazła bilet na samolot. Szykowała się na to od paru dni.
- W dniu pogrzebu, przefarbuję się na brąz, zmienię styl, i wyjadę. Do Anglii. - mówiła do Severina. Nie sądził, że dziewczyna mówi prawdę.

Samolot do Londynu wylatuje o ósmej dwadzieścia. Proszę o podejście do bramek. 
Lot 2145. - usłyszała głos speakera. Wzięła bilet i podeszła do bramki. Gdzieś w tłumie mignęła jej twarz Sophie i Severina.
Znaleźli ją, kiedy była już po drugiej stronie.
- Ruda! Coś ty z sobą zrobiła?! Gdzie się podziały rude włosy i białe ubrania? Dziewczyno, mówię do ciebie! - krzyczała rozhisteryzowana Sophie. - Gdyby Severin mi nie powiedział...
- Zamknij się! - warknęła. - Wylatuję, bo nic mnie tu nie trzyma. Mama, czy też raczej Mariet,  nie żyje, tak samo jak... - głos jej się załamał, z oczu popłynęły łzy.
- Młoda...  Będzie dobrze. I nieźle wyglądasz. Idź już. Napisz, gdzie się zatrzymasz. - Severin westchnął. - Powodzenia.
Ścisnął ramię koleżanki, która uśmiechnęła się przez łzy.  Merci, szepnęła.

- Proszę zapiąć pasy. Zaraz wylatujemy. Podczas lotu, mogą państwo korzystać z pomocy Stewardessy. Życzymy miłej podróży.
Otarła łzy i zapięła się. No, no... Nowe życie czeka w Londynie.

-------------------------------------------------------

Witam, nowym rozdziałem. Dedykuję go Kasi Jablonowskiej. Dziękuję, że komentujesz, to wiele dla mnie znaczy. Pozdrawiam :)
Mam łącznie trzy komentarze, przy 283 wyświetleniach... nieźle...

Całuję, Carole xx

2 komentarze: