niedziela, 25 maja 2014
Informacja
Rozdział trzeci pojawi się już niedługo. Możliwe, że w tym tygodniu. Mam nadzieję, że zostawicie w komentarzach wskazówkę, żebym dalej pisała, bo to bardzo się przydaje. Chciałabym Was też prosić o pozostawianie swoich blogów w zakładce: Linki. To bardzo się przydaje, bo mogę czytać więcej :3
piątek, 23 maja 2014
Rozdział II
- Severin.
O, Boże. Zawsze chciałam, żeby mój jeden jedyny miał tak na imię. Gadam jak typowa gimbusiara. WSTYD. Fe!
Spojrzałam na niego i wymiękłam. Boże, te oczy! Niebieskie...
STOP! DOSYĆ TEGO!!!
NIE BĘDĘ ROZPATRYWAĆ JEGO URODY!
- R? - spytał - Wszystko okey?
- Tak, czemu pytasz?
- Bo raz jesteś rozanielona jak na mnie patrzysz, a po chwili się wkurzasz.
Cholera. To aż tak widać?
- Wydaje ci się. - burknęłam jedynie i zauważyłam, że ma na sobie mój czarny szlafrok.
- CO TY NA SOBIE MASZ?! - wrzasnęłam. Spojrzał na siebie i wzruszył ramionami. Stwierdziłam, że trochę mu pomogę.
- Mój szlafrok. - sprostowałam, bezsilnie.
- Wiesz, zawsze mogę go ściągnąć... - zaczął zdejmować nakrycie, ale powstrzymałam go krzykiem:
- Boże, nie ściągaj!
- Ej, mam bieliznę. - uniósł brwi, a ja, wściekła, zabrałam swoją własność.
Imponował mi jego sposób bycia. Bez skrępowania, wyrażał, co myśli, gotów jest rozebrać się na środku korytarza, przed oknem wychodzącym na ulicę. Spojrzałam na jego tors i ześwirowałam.
Severin podchwycił mój wzrok i wybuchnął śmiechem.
- Jeśli masz się tak na mnie gapić jakbyś chciała mnie zjeść, to chyba jednak pójdę.
Boże. Serio tak patrzę? Mniejsza o to. Dałam mu bluzkę bez rękawów ojca, na to koszulę, jakieś jeansy, pieniądze za dwa szczenięta (jeden dla mnie drugi dla brata) i pożegnałam. Po chwili, zapukał z powrotem do moich drzwi i zapytał o kurtkę. Dałam mu byle jaką i zamknęłam dom na cztery spusty.
Maluch, do tej pory bawiący się z pieskami, usnął na podłodze, przytulając śpiącą suczkę. Uśmiechnęłam się na ten widok i zaniosłam go do jego pokoju.
Gdy byłam już w piżamie (czyt: bluzce na ramiączkach i majtkach) usłyszałam otwierające się drzwi i wchodzącą mamę. Wyjrzałam z pokoju i natychmiast pożałowałam; była półnaga, pijana, obściskująca się z jakimś facetem.
- Mamo? - usłyszałam brata i pobiegłam zamknąć go w jego pokoju.
Gdy wróciłam, matka i ten facet, pieprzyli się na środku salonu, jakby świata poza sobą nie widzieli.
- Wstydź się! - wrzasnęłam, wyrywając ich z rytmu. - Chrzanicie się na środku pokoju, jak jakieś psy, w ogóle nie myśląc, że w domu jest pięcioletnie dziecko! On przeżył traumę! Co wy tutaj robicie, do kurwy nędzy?! - wrzeszczałam ile sił w płucach, aż poczułam, że Mike łapie mnie za rękę. Obok mojej nogi, były szczęnięta, z ciekawością patrzące na moją rodzicielkę, bzykającą się bez wstydu.
- Wypierdalać! - wrzasnęła tylko, wypychając nas z pokoju. - Zabieraj swoje manatki i tego bachora i wypierdalaj z tego domu! Dosyć już się tego naoglądałam, tych waszych mord! - krzyczała. Mimo, że wiedziałam, że jest pijana, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Sama wypieprzaj. - syknęłam, a po chwili moja głowa odskoczyła na bok, pod wpływem silnego uderzenia.
- Skoro nie... ja się wyprowadzę. Zabieram Michaela, psy, samochód, kasę. - mówiłam z głową opuszczoną w dół. Pociągnęłam przerażonego malca do mojego pokoju i poleciłam mu, żeby położył się spać. Poprosił jedynie o misia. Przemknęłam do jego pokoju, wzięłam ulubioną zabawkę malucha, wszystkie walizki, ubranka brata. Weszłam z tym wszystkim do mojej sypialni, i zaczęłam się pakować. Wszystko wrzuciłam do czterech walizek, po czym ubrałam się w dzisiejsze ciuchy. To samo uczyniłam z młodym i wyszłam z domu. Posadziłam brata w foteliku, pieski obok niego, i wróciłam się do domu, żeby zabrać torby. Będąc przy drzwiach, przypomniałam sobie o kosmetykach, które zgarnęłam do małej reklamówki. Zabrałam wisiorek od Sophie i wypuściłam małego kanarka na wolność.
W samochodzie, zobaczywszy, że Mike śpi z suczką, uśmiechnęłam się przez łzy. Zgarnęłam samca do przodu i zaczęłam głaskać.
Ślad po uderzeniu, widoczniał z każdą chwilą. Odpaliłam silnik i wyjechałam z domu. Znalazłam Jakiś hotel i zaparkowałam na parkingu ;drzwi były zamknięte. Usnęłam, przytulając zwierzątko do piersi.
Pukanie do szyby obudziło mnie gwałtownie. Otworzyłam oczy i ujrzałam... Severina, patrzącego na mnie ze zdziwieniem. Wskazywał na mojego brata, który ze spokojem głaskał psa. Zerknęłam na zegar i przeklęłam.
- Cholera.
Pomachałam chłopakowi i na pełnym gazie, ruszyłam do przedszkola małego. Odprowadziłam go, szybko zmieniłam mu buty, pożegnałam się z nim, dałam znać wychowawczyni, że to ja go przywiozłam i ruszyłam na wykłady. Przelotnie patrząc w lusterko, stwierdziłam, że mam siniaka na twarzy.
Wpadłam do właściwej sali i zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie.
- Gdzieś ty była? - spytała mnie Sophie. - Sama musiałam poznawać uczelnię!
Bąknęłam coś na przeprosiny i skryłam się za włosami. Śmierdziałam trochę. Wiem o tym.
Po pięciu godzinach, kiedy szłam na ostatnie zajęcia, zadzwonił mój telefon.
- Halo? - rzuciłam, wchodząc po schodach.
- Witaj, Ruddie. Twoja mama chce odebrać małego. Może? - Usłyszałam głos pani McMillan, dyrektorki przedszkola.
- Boże święty, absolutnie nie! - zaprzeczyłam. - Proszę poczekać pół godziny. Za chwilę będę! - rozłączyłam się i wybiegłam z budynku, w kierunku auta. Zobaczyłam w nim, jak szczenięta leżą i zdychają z głodu. Dałam im mleko brata w także jego miseczce i ruszyłam z piskiem opon w kierunku przedszkola.
Gdy dojechałam, zobaczyłam auto należące do faceta z wczoraj i jego w środku. Pokazałam mu fuckersa, po czym wbiegłam do budynku. Mały był już ubrany, ale za żadne skarby świata nie chciał iść z matką. Na mój widok, krzyknął z radości i podbiegł, a ja wzięłam go na ręce. Mama się "rozpłakała" i rzekła:
- Nastawiłaś mojego syna przeciwko mnie! Jego mamę!
To, co powiedział maluch, zmiotło mnie z nóg.
- To Ruddie jeśt moją mamusią. - szepnął i pocałował mnie w policzek. Wzruszona do granic możliwości, wyszłam z budynku. Otworzyłam samochód i zapięłam małego w jego foteliku. Przeszłam na siedzenie kierowcy i już miałam odpalać, kiedy Mike zwrócił się do mnie:
- Ruddie... - urwał, a ja się do niego odwróciłam.
- Tak, kochanie?
- Mogę mówić do ciebie mamo?
Łzy szczęścia poleciały mi po policzkach i kiwnęłam głową.
- Oczywiście, że możesz.
Mały pojaśniał i po chwili jechaliśmy w kierunku hotelu, pod którym dzisiaj spaliśmy.
Zabrałam walizki, szczenięta, chwyciłam małego za rękę i weszłam do hotelu. Przy recepcji, spotkałam chłopaka, z którym miałam wczoraj trochę do czynienia.
- Cześć, Severin. - Przywitałam się. Zawołany, podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie. Zakończył rozmowę telefoniczną i Powitał mnie.
- Witaj. Co cię tutaj sprowadza?
- Chcę wynająć pokój. - szepnęłam.
- Jednoosobowy?
- Nie. Dwu. - zaprzeczyłam, ukazując malucha.
Sev uśmiechnął się do niego i dał mi do podpisania papiery, które szybko zostały wypełnione. Odebrałam klucz od pokoju i skierowałam się do windy.
O, Boże. Zawsze chciałam, żeby mój jeden jedyny miał tak na imię. Gadam jak typowa gimbusiara. WSTYD. Fe!
Spojrzałam na niego i wymiękłam. Boże, te oczy! Niebieskie...
STOP! DOSYĆ TEGO!!!
NIE BĘDĘ ROZPATRYWAĆ JEGO URODY!
- R? - spytał - Wszystko okey?
- Tak, czemu pytasz?
- Bo raz jesteś rozanielona jak na mnie patrzysz, a po chwili się wkurzasz.
Cholera. To aż tak widać?
- Wydaje ci się. - burknęłam jedynie i zauważyłam, że ma na sobie mój czarny szlafrok.
- CO TY NA SOBIE MASZ?! - wrzasnęłam. Spojrzał na siebie i wzruszył ramionami. Stwierdziłam, że trochę mu pomogę.
- Mój szlafrok. - sprostowałam, bezsilnie.
- Wiesz, zawsze mogę go ściągnąć... - zaczął zdejmować nakrycie, ale powstrzymałam go krzykiem:
- Boże, nie ściągaj!
- Ej, mam bieliznę. - uniósł brwi, a ja, wściekła, zabrałam swoją własność.
Imponował mi jego sposób bycia. Bez skrępowania, wyrażał, co myśli, gotów jest rozebrać się na środku korytarza, przed oknem wychodzącym na ulicę. Spojrzałam na jego tors i ześwirowałam.
Severin podchwycił mój wzrok i wybuchnął śmiechem.
- Jeśli masz się tak na mnie gapić jakbyś chciała mnie zjeść, to chyba jednak pójdę.
Boże. Serio tak patrzę? Mniejsza o to. Dałam mu bluzkę bez rękawów ojca, na to koszulę, jakieś jeansy, pieniądze za dwa szczenięta (jeden dla mnie drugi dla brata) i pożegnałam. Po chwili, zapukał z powrotem do moich drzwi i zapytał o kurtkę. Dałam mu byle jaką i zamknęłam dom na cztery spusty.
Maluch, do tej pory bawiący się z pieskami, usnął na podłodze, przytulając śpiącą suczkę. Uśmiechnęłam się na ten widok i zaniosłam go do jego pokoju.
Gdy byłam już w piżamie (czyt: bluzce na ramiączkach i majtkach) usłyszałam otwierające się drzwi i wchodzącą mamę. Wyjrzałam z pokoju i natychmiast pożałowałam; była półnaga, pijana, obściskująca się z jakimś facetem.
- Mamo? - usłyszałam brata i pobiegłam zamknąć go w jego pokoju.
Gdy wróciłam, matka i ten facet, pieprzyli się na środku salonu, jakby świata poza sobą nie widzieli.
- Wstydź się! - wrzasnęłam, wyrywając ich z rytmu. - Chrzanicie się na środku pokoju, jak jakieś psy, w ogóle nie myśląc, że w domu jest pięcioletnie dziecko! On przeżył traumę! Co wy tutaj robicie, do kurwy nędzy?! - wrzeszczałam ile sił w płucach, aż poczułam, że Mike łapie mnie za rękę. Obok mojej nogi, były szczęnięta, z ciekawością patrzące na moją rodzicielkę, bzykającą się bez wstydu.
- Wypierdalać! - wrzasnęła tylko, wypychając nas z pokoju. - Zabieraj swoje manatki i tego bachora i wypierdalaj z tego domu! Dosyć już się tego naoglądałam, tych waszych mord! - krzyczała. Mimo, że wiedziałam, że jest pijana, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Sama wypieprzaj. - syknęłam, a po chwili moja głowa odskoczyła na bok, pod wpływem silnego uderzenia.
- Skoro nie... ja się wyprowadzę. Zabieram Michaela, psy, samochód, kasę. - mówiłam z głową opuszczoną w dół. Pociągnęłam przerażonego malca do mojego pokoju i poleciłam mu, żeby położył się spać. Poprosił jedynie o misia. Przemknęłam do jego pokoju, wzięłam ulubioną zabawkę malucha, wszystkie walizki, ubranka brata. Weszłam z tym wszystkim do mojej sypialni, i zaczęłam się pakować. Wszystko wrzuciłam do czterech walizek, po czym ubrałam się w dzisiejsze ciuchy. To samo uczyniłam z młodym i wyszłam z domu. Posadziłam brata w foteliku, pieski obok niego, i wróciłam się do domu, żeby zabrać torby. Będąc przy drzwiach, przypomniałam sobie o kosmetykach, które zgarnęłam do małej reklamówki. Zabrałam wisiorek od Sophie i wypuściłam małego kanarka na wolność.
W samochodzie, zobaczywszy, że Mike śpi z suczką, uśmiechnęłam się przez łzy. Zgarnęłam samca do przodu i zaczęłam głaskać.
Ślad po uderzeniu, widoczniał z każdą chwilą. Odpaliłam silnik i wyjechałam z domu. Znalazłam Jakiś hotel i zaparkowałam na parkingu ;drzwi były zamknięte. Usnęłam, przytulając zwierzątko do piersi.
Pukanie do szyby obudziło mnie gwałtownie. Otworzyłam oczy i ujrzałam... Severina, patrzącego na mnie ze zdziwieniem. Wskazywał na mojego brata, który ze spokojem głaskał psa. Zerknęłam na zegar i przeklęłam.
- Cholera.
Pomachałam chłopakowi i na pełnym gazie, ruszyłam do przedszkola małego. Odprowadziłam go, szybko zmieniłam mu buty, pożegnałam się z nim, dałam znać wychowawczyni, że to ja go przywiozłam i ruszyłam na wykłady. Przelotnie patrząc w lusterko, stwierdziłam, że mam siniaka na twarzy.
Wpadłam do właściwej sali i zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie.
- Gdzieś ty była? - spytała mnie Sophie. - Sama musiałam poznawać uczelnię!
Bąknęłam coś na przeprosiny i skryłam się za włosami. Śmierdziałam trochę. Wiem o tym.
Po pięciu godzinach, kiedy szłam na ostatnie zajęcia, zadzwonił mój telefon.
- Halo? - rzuciłam, wchodząc po schodach.
- Witaj, Ruddie. Twoja mama chce odebrać małego. Może? - Usłyszałam głos pani McMillan, dyrektorki przedszkola.
- Boże święty, absolutnie nie! - zaprzeczyłam. - Proszę poczekać pół godziny. Za chwilę będę! - rozłączyłam się i wybiegłam z budynku, w kierunku auta. Zobaczyłam w nim, jak szczenięta leżą i zdychają z głodu. Dałam im mleko brata w także jego miseczce i ruszyłam z piskiem opon w kierunku przedszkola.
Gdy dojechałam, zobaczyłam auto należące do faceta z wczoraj i jego w środku. Pokazałam mu fuckersa, po czym wbiegłam do budynku. Mały był już ubrany, ale za żadne skarby świata nie chciał iść z matką. Na mój widok, krzyknął z radości i podbiegł, a ja wzięłam go na ręce. Mama się "rozpłakała" i rzekła:
- Nastawiłaś mojego syna przeciwko mnie! Jego mamę!
To, co powiedział maluch, zmiotło mnie z nóg.
- To Ruddie jeśt moją mamusią. - szepnął i pocałował mnie w policzek. Wzruszona do granic możliwości, wyszłam z budynku. Otworzyłam samochód i zapięłam małego w jego foteliku. Przeszłam na siedzenie kierowcy i już miałam odpalać, kiedy Mike zwrócił się do mnie:
- Ruddie... - urwał, a ja się do niego odwróciłam.
- Tak, kochanie?
- Mogę mówić do ciebie mamo?
Łzy szczęścia poleciały mi po policzkach i kiwnęłam głową.
- Oczywiście, że możesz.
Mały pojaśniał i po chwili jechaliśmy w kierunku hotelu, pod którym dzisiaj spaliśmy.
Zabrałam walizki, szczenięta, chwyciłam małego za rękę i weszłam do hotelu. Przy recepcji, spotkałam chłopaka, z którym miałam wczoraj trochę do czynienia.
- Cześć, Severin. - Przywitałam się. Zawołany, podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie. Zakończył rozmowę telefoniczną i Powitał mnie.
- Witaj. Co cię tutaj sprowadza?
- Chcę wynająć pokój. - szepnęłam.
- Jednoosobowy?
- Nie. Dwu. - zaprzeczyłam, ukazując malucha.
Sev uśmiechnął się do niego i dał mi do podpisania papiery, które szybko zostały wypełnione. Odebrałam klucz od pokoju i skierowałam się do windy.
Informacja.
No więc, jesteśmy po pierwszym rozdziale. Mam nadzieję, że się podobało. Chcę Wam powiedzieć, że Liczę na was, że chociaż komentarz zostawicie. :)
Rozdział I
- Ruddie! Wśtawaj! - wydarł mi się do ucha Michael, przyrodni brat. Zaadoptowałyśmy go trzy miesiące temu. Mama nie chce mieć drugiego faceta, a na in vitro nie zgodzi się za nic na świecie. A tego malucha pokochała od razu, gdy go zobaczyła. On ma pięć lat, jest ode mnie o osiemnaście lat młodszy. Czuję się, jakbym to ja była jego mamą.
Przytuliłam malucha i szepnęłam mu do ucha:
- Wiesz, że dzisiaj nie muszę?
Spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczkami i spytał, sepleniącym głosikiem:
- Dlaciego?
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Bo nie mam dzisiaj zajęć w szkole!
W jego niebieskich oczętach, zobaczyłam ogromną radość. Maluch od kilku dni chorował, a żadna z nas, to znaczy ja i mama, nie mogłyśmy z nim zostać. Ja ze względu na studia, ona - z powodu awansu, który niedawno został jej dany. Mike całe dnie się nudził ze starą nianią.
Wyszłam z łóżka, założyłam szlafrok, kapcie i skierowałam swe kroki w kierunku kuchni, niosąc małego na rękach. Posadziłam go na wysokim krzesełku i przygotowałam mu kaszkę mannę, którą łapczywie zajadał.
Po śniadaniu, umyłam go, ubrałam w czyste ubranka, i posadziłam przed telewizorem, aby pooglądał bajki.
Już po chwili, nic nie mogło go oderwać. Korzystając z tego momentu, zajęłam łazienkę i zaplotłam włosy w długiego warkocza, umyłam się, ubrałam. Wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie. Michael przytulił się do mnie i zakasłał. Najgorsze chwile choroby minęły, więc mogłam z nim wyjść na dwór.
- Idziemy na plac zabaw? - spytałam, kiedy skończyła się bajeczka. W odpowiedzi, malec wyłączył telewizor i pobiegł się ubrać. Jak ja kocham tego brzdąca.
Założyłam wysokie kozaki, kurtkę i pomogłam malcowi uporać się ze sznurówkami jego butów. Założyłam mu czapkę, rękawiczki, kurtkę, zabrałam torbę i wyszliśmy z domu.
Na miejscu, Michael od razu pobiegł na huśtawkę do kolegów, a ja usiadłam na ławce, żeby go poobserwować. Są plusy posiadania młodszego brata. Możesz zjeżdżać na zjeżdżalni, i nikt nie zarzuci ci, że jesteś wandalem.
Młody zaczął się bawić w piaskownicy, a ja zobaczyłam przyjaciółkę, siedzącą na ławce obok.
- Sophie! - krzyknęłam.
- Ruddie?! - zdziwiła się, ale po chwili utonęłyśmy w uścisku.
- Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo mi cię brakowało! - szepnęłam. - Jest Luke? - dodałam głośniej. Dziewczyna kiwnęła głową i zawołała młodszego brata. Przybiegł po chwili, razem z Michaelem. Uznałyśmy, że zrobiło się zimno, i wróciłyśmy z chłopcami do kawiarni. Zamówiłyśmy chłopcom soki, a sobie kawę. Zaczęłyśmy rozmawiać, aż w końcu, zadałam pytanie, którego odpowiedź, ucieszyła mnie najbardziej w ostatnim czasie.
- Co robisz w tej dzielnicy? Mieszkasz przecież po drugiej stronie Los Angeles. - zauważyłam.
- Już nie. - uśmiechnęła się, wywołując u mnie po stokrotne zdziwienie.
- Co? Jak to?
- Przeprowadziłam się tutaj, bo będę w tej samej uczelni co ty. - powiedziała, upijając łyk napoju. Wyrzuciłam ręce w górę, w geście zadowolenia.
Po godzinie, kiedy chłopcy zaczęli się nudzić, wyszłyśmy z budynku. Zrobiło się bardzo zimno, więc oddałam swój szalik bratu, a sama rozpuściłam warkocza, żeby było mi cieplej.
Młody zobaczył pięknego owczarka niemieckiego ze szczeniętami, należącego do jakiegoś pijaka. podbiegł, ciągnąc mnie za sobą i zwrócił się do śpiącego właściciela.
- Psieplasiam... - zaczął, ale niezbyt głośno. Szarpnął mnie za rękę i poprosił:
- Rud, zlób coś!
Kiwnęłam głową i trąciłam śpiącego, dosyć mocno. Drgnął, ale nie obudził się.
- HEJ! - krzyknęłam prosto do jego ucha. Natychmiast się poderwał i zaczął mamrotać:
- Są gdzieś gliny? Nie? Ufff... - zwrócił się w moją stronę, a ja zobaczyłam, że nie jest żadnym pijakiem, jedynie trochę brudnym od błota chłopakiem.
- Cześć - przywitałam się. - Mój brat chciałby pogłaskać twojego psa. Może? - spytałam, posyłając mu uśmiech.
Odwzajemnił go i zgodził się. Szczęśliwy Michael, podbiegł do owczarka i pogłaskał go czule. Tymczasem, chłopak zwrócił się do mnie:
- Nie mam komu dać szczenięta. Bo mówią, że jestem bezdomny, więc moje psy są chore. - zwierzył mi się, patrząc na mnie z nadzieją. Pomyślałam chwilę i powiedziałam:
- Myślę, że mogę jednego wziąć.
Te kilka słów, uszczęśliwiły chłopaka, który krzyknął:
- Gdyby nie to, że jestem cały w błocie, mam brudne ręce, to przytuliłbym cię.
Uśmiechnęłam się i dałam przyjaciółce znaki, że zobaczymy się na uczelni. Do chłopaka zwróciłam się:
- Chcesz się umyć?
- Pewnie!
- To bierz psy, i idziemy do mojego domu.
Na miejscu, gdy już się umył, spytałam go, jak się nazywa.
- Jestem Ruddie, a ty?
- Severin.
Przytuliłam malucha i szepnęłam mu do ucha:
- Wiesz, że dzisiaj nie muszę?
Spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczkami i spytał, sepleniącym głosikiem:
- Dlaciego?
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Bo nie mam dzisiaj zajęć w szkole!
W jego niebieskich oczętach, zobaczyłam ogromną radość. Maluch od kilku dni chorował, a żadna z nas, to znaczy ja i mama, nie mogłyśmy z nim zostać. Ja ze względu na studia, ona - z powodu awansu, który niedawno został jej dany. Mike całe dnie się nudził ze starą nianią.
Wyszłam z łóżka, założyłam szlafrok, kapcie i skierowałam swe kroki w kierunku kuchni, niosąc małego na rękach. Posadziłam go na wysokim krzesełku i przygotowałam mu kaszkę mannę, którą łapczywie zajadał.
Po śniadaniu, umyłam go, ubrałam w czyste ubranka, i posadziłam przed telewizorem, aby pooglądał bajki.
Już po chwili, nic nie mogło go oderwać. Korzystając z tego momentu, zajęłam łazienkę i zaplotłam włosy w długiego warkocza, umyłam się, ubrałam. Wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie. Michael przytulił się do mnie i zakasłał. Najgorsze chwile choroby minęły, więc mogłam z nim wyjść na dwór.
- Idziemy na plac zabaw? - spytałam, kiedy skończyła się bajeczka. W odpowiedzi, malec wyłączył telewizor i pobiegł się ubrać. Jak ja kocham tego brzdąca.
Założyłam wysokie kozaki, kurtkę i pomogłam malcowi uporać się ze sznurówkami jego butów. Założyłam mu czapkę, rękawiczki, kurtkę, zabrałam torbę i wyszliśmy z domu.
Na miejscu, Michael od razu pobiegł na huśtawkę do kolegów, a ja usiadłam na ławce, żeby go poobserwować. Są plusy posiadania młodszego brata. Możesz zjeżdżać na zjeżdżalni, i nikt nie zarzuci ci, że jesteś wandalem.
Młody zaczął się bawić w piaskownicy, a ja zobaczyłam przyjaciółkę, siedzącą na ławce obok.
- Sophie! - krzyknęłam.
- Ruddie?! - zdziwiła się, ale po chwili utonęłyśmy w uścisku.
- Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo mi cię brakowało! - szepnęłam. - Jest Luke? - dodałam głośniej. Dziewczyna kiwnęła głową i zawołała młodszego brata. Przybiegł po chwili, razem z Michaelem. Uznałyśmy, że zrobiło się zimno, i wróciłyśmy z chłopcami do kawiarni. Zamówiłyśmy chłopcom soki, a sobie kawę. Zaczęłyśmy rozmawiać, aż w końcu, zadałam pytanie, którego odpowiedź, ucieszyła mnie najbardziej w ostatnim czasie.
- Co robisz w tej dzielnicy? Mieszkasz przecież po drugiej stronie Los Angeles. - zauważyłam.
- Już nie. - uśmiechnęła się, wywołując u mnie po stokrotne zdziwienie.
- Co? Jak to?
- Przeprowadziłam się tutaj, bo będę w tej samej uczelni co ty. - powiedziała, upijając łyk napoju. Wyrzuciłam ręce w górę, w geście zadowolenia.
Po godzinie, kiedy chłopcy zaczęli się nudzić, wyszłyśmy z budynku. Zrobiło się bardzo zimno, więc oddałam swój szalik bratu, a sama rozpuściłam warkocza, żeby było mi cieplej.
Młody zobaczył pięknego owczarka niemieckiego ze szczeniętami, należącego do jakiegoś pijaka. podbiegł, ciągnąc mnie za sobą i zwrócił się do śpiącego właściciela.
- Psieplasiam... - zaczął, ale niezbyt głośno. Szarpnął mnie za rękę i poprosił:
- Rud, zlób coś!
Kiwnęłam głową i trąciłam śpiącego, dosyć mocno. Drgnął, ale nie obudził się.
- HEJ! - krzyknęłam prosto do jego ucha. Natychmiast się poderwał i zaczął mamrotać:
- Są gdzieś gliny? Nie? Ufff... - zwrócił się w moją stronę, a ja zobaczyłam, że nie jest żadnym pijakiem, jedynie trochę brudnym od błota chłopakiem.
- Cześć - przywitałam się. - Mój brat chciałby pogłaskać twojego psa. Może? - spytałam, posyłając mu uśmiech.
Odwzajemnił go i zgodził się. Szczęśliwy Michael, podbiegł do owczarka i pogłaskał go czule. Tymczasem, chłopak zwrócił się do mnie:
- Nie mam komu dać szczenięta. Bo mówią, że jestem bezdomny, więc moje psy są chore. - zwierzył mi się, patrząc na mnie z nadzieją. Pomyślałam chwilę i powiedziałam:
- Myślę, że mogę jednego wziąć.
Te kilka słów, uszczęśliwiły chłopaka, który krzyknął:
- Gdyby nie to, że jestem cały w błocie, mam brudne ręce, to przytuliłbym cię.
Uśmiechnęłam się i dałam przyjaciółce znaki, że zobaczymy się na uczelni. Do chłopaka zwróciłam się:
- Chcesz się umyć?
- Pewnie!
- To bierz psy, i idziemy do mojego domu.
Na miejscu, gdy już się umył, spytałam go, jak się nazywa.
- Jestem Ruddie, a ty?
- Severin.
czwartek, 22 maja 2014
Prolog
Wbiegłam do domu, trzymając kartkę z oceną „A” wysoko w
górze. Była sesja miesiąc temu i jako jedyna napisałam dobrze. Szczęśliwa,
przytuliłam się do mamy, która smażyła naleśniki. Spojrzała na mnie z uśmiechem
i poleciła nakryć do stołu; tata już za chwilę miał wrócić z pracy. Wypełniłam
jej polecenie, a po chwili, podniosłam słuchawkę telefonu stacjonarnego, aby
odebrać.
- Halo? – spytałam głosem pełnym emocji.
- Witaj, Ruddie. Jesteś już w domu?
- Tak. Nakryłyśmy do stołu. Kolacja już gotowa. – powiedziałam, patrząc z uśmiechem na mamę.
- Świetnie, powiedz jej, że za dziesięć minut będę. Na razie muszę kończyć.
- Dobrze. Cześć. – pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Przekazałam mamie wiadomość od taty i poszłam na górę, aby odrobić lekcje, których na szczęście, nie miałam za wiele.
Zaledwie pięć zadań z biologii i dwa z chemii. Zrobiłam je w kilka chwil. Do przyjazdu taty zostało pięć minut. Wróciłam na parter, zjeżdżając po poręczy. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor.
Po chwili, dołączyła do mnie mama. Czas mijał, a tata nie wracał. Postanowiłyśmy poczekać jeszcze kilka minut, bo wiedziałyśmy, że może być korek, charakterystyczny dla LA w piątek wieczorem.
Siódma…
Ósma…
Dziesiąta…
Jedenasta.
- Halo? – spytałam głosem pełnym emocji.
- Witaj, Ruddie. Jesteś już w domu?
- Tak. Nakryłyśmy do stołu. Kolacja już gotowa. – powiedziałam, patrząc z uśmiechem na mamę.
- Świetnie, powiedz jej, że za dziesięć minut będę. Na razie muszę kończyć.
- Dobrze. Cześć. – pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Przekazałam mamie wiadomość od taty i poszłam na górę, aby odrobić lekcje, których na szczęście, nie miałam za wiele.
Zaledwie pięć zadań z biologii i dwa z chemii. Zrobiłam je w kilka chwil. Do przyjazdu taty zostało pięć minut. Wróciłam na parter, zjeżdżając po poręczy. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor.
Po chwili, dołączyła do mnie mama. Czas mijał, a tata nie wracał. Postanowiłyśmy poczekać jeszcze kilka minut, bo wiedziałyśmy, że może być korek, charakterystyczny dla LA w piątek wieczorem.
Siódma…
Ósma…
Dziesiąta…
Jedenasta.
Taty wciąż nie ma.
Mama usnęła przed telewizorem, ja wciąż czekałam. I wtedy, zadzwonił telefon. Śpiąca, poderwała się i pobiegła odebrać, potykając się o moją torbę treningową. Podniosła słuchawkę i rzuciła:
- Halo?... Tak, to ja. Słucham?... Co się stało?... Nie… to nie możliwe… do widzenia… do widzenia… - odłożyła słuchawkę i z trudem doszła do fotela. Podbiegłam do niej i objęłam ją ramieniem.
- Mamo, co się dzieje? – spytałam. Telewizor wciąż grał, ukazując film o jakiejś szczęśliwej fałszywej rodzince, która ma przewieźć narkotyki dealera, z jednego państwa do drugiego.
- Córciu… tata nie żyje… - usłyszałam, zanim mama wybuchnęła płaczem.
- Co? – spytałam z niedowierzaniem. – Jak to: Nie żyje?
Zaczęłam się wycofywać z pokoju. Porwałam kurtkę, założyłam buty i wybiegłam z domu. Łzy ciekły mi po policzkach, kiedy biegłam w kierunku szosy. Kilkaset metrów ode mnie, stała policja, leżały dwa rozbite auta. Jednym z nich był volkswagen ojca.
Ruszyłam w tamtym kierunku. Spotkałam glinę, który bezskutecznie chciał mnie usunąć z miejsca wypadku. Zaczęłam się wyrywać, i krzyknęłam mu prosto w twarz.
- CO? Jak to, „musi pani odejść”?! Ja nie mogę tu zostać?! A te gapie to co?! – ręką wskazałam coraz większy tłum ludzi. – Oni mogą tu zostać?! Przecież nawet go nie znali! A ja?! Jestem córką właściciela jednego z aut! – to powiedziawszy, wyrwałam się z jego uścisku i popędziłam w kierunku taśmy. Kilku z policjantów chciało mnie zatrzymać, ale zrezygnowali, kiedy usłyszeli o tym, że to mój ojciec.
Podbiegłam do zmasakrowanego ciała. Chciałam już przekląć auto, kiedy zauważyłam, że to nie tata. Miał inne ubrania i większy wzrost.
Mój ojciec leżał nieco dalej. Twarz miał lekko pokaleczoną, bo to w klatce piersiowej były szkła.
Objęłam jego głowę rękami i pocałowałam go w czoło. Wtedy coś we mnie pękło i wiedziałam, że nic już nie powróci. Mój ojciec naprawdę nie żyje. Odszedł, w przeddzień moich urodzin.
Poczułam, że ktoś mnie odciąga od zmarłego. Poddałam się i zostałam wyprowadzona z miejsca wypadku. Szłam zupełnie nieświadomie. W końcu, zauważyłam, gdzie jestem. Siedziałam w karetce, obok jakiejś dziewczyny. Była lekko pokaleczona. Tak jak ja, mimo, że nie byłam uczestnikiem wypadku. Uklękłam na szkle, to wszystko.
- Jestem Sophie. – powiedziała, nawet nie wyciągając ręki.
- Ruddie. Miło. – przywitałam się, nawet nie podnosząc głowy.
Dziewczyna spojrzała na mnie, i szepnęła:Mama usnęła przed telewizorem, ja wciąż czekałam. I wtedy, zadzwonił telefon. Śpiąca, poderwała się i pobiegła odebrać, potykając się o moją torbę treningową. Podniosła słuchawkę i rzuciła:
- Halo?... Tak, to ja. Słucham?... Co się stało?... Nie… to nie możliwe… do widzenia… do widzenia… - odłożyła słuchawkę i z trudem doszła do fotela. Podbiegłam do niej i objęłam ją ramieniem.
- Mamo, co się dzieje? – spytałam. Telewizor wciąż grał, ukazując film o jakiejś szczęśliwej fałszywej rodzince, która ma przewieźć narkotyki dealera, z jednego państwa do drugiego.
- Córciu… tata nie żyje… - usłyszałam, zanim mama wybuchnęła płaczem.
- Co? – spytałam z niedowierzaniem. – Jak to: Nie żyje?
Zaczęłam się wycofywać z pokoju. Porwałam kurtkę, założyłam buty i wybiegłam z domu. Łzy ciekły mi po policzkach, kiedy biegłam w kierunku szosy. Kilkaset metrów ode mnie, stała policja, leżały dwa rozbite auta. Jednym z nich był volkswagen ojca.
Ruszyłam w tamtym kierunku. Spotkałam glinę, który bezskutecznie chciał mnie usunąć z miejsca wypadku. Zaczęłam się wyrywać, i krzyknęłam mu prosto w twarz.
- CO? Jak to, „musi pani odejść”?! Ja nie mogę tu zostać?! A te gapie to co?! – ręką wskazałam coraz większy tłum ludzi. – Oni mogą tu zostać?! Przecież nawet go nie znali! A ja?! Jestem córką właściciela jednego z aut! – to powiedziawszy, wyrwałam się z jego uścisku i popędziłam w kierunku taśmy. Kilku z policjantów chciało mnie zatrzymać, ale zrezygnowali, kiedy usłyszeli o tym, że to mój ojciec.
Podbiegłam do zmasakrowanego ciała. Chciałam już przekląć auto, kiedy zauważyłam, że to nie tata. Miał inne ubrania i większy wzrost.
Mój ojciec leżał nieco dalej. Twarz miał lekko pokaleczoną, bo to w klatce piersiowej były szkła.
Objęłam jego głowę rękami i pocałowałam go w czoło. Wtedy coś we mnie pękło i wiedziałam, że nic już nie powróci. Mój ojciec naprawdę nie żyje. Odszedł, w przeddzień moich urodzin.
Poczułam, że ktoś mnie odciąga od zmarłego. Poddałam się i zostałam wyprowadzona z miejsca wypadku. Szłam zupełnie nieświadomie. W końcu, zauważyłam, gdzie jestem. Siedziałam w karetce, obok jakiejś dziewczyny. Była lekko pokaleczona. Tak jak ja, mimo, że nie byłam uczestnikiem wypadku. Uklękłam na szkle, to wszystko.
- Jestem Sophie. – powiedziała, nawet nie wyciągając ręki.
- Ruddie. Miło. – przywitałam się, nawet nie podnosząc głowy.
- To był mój ojciec… - ledwo to powiedziała, wybuchnęła płaczem. Wiedziałam jak się czuje.
- Wiesz, że ja także straciłam tatę? – spytałam, szczelniej otulając się kocem, znalezionym na ziemi. – Był mi najbliższą osobą na świecie. – zdradziłam.
Sophie podniosła głowę i uśmiechnęła się bardzo delikatnie. Wtedy, poczułam, że nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Przecież ona także straciła kogoś bliskiego. Przysunęłyśmy się bliżej i mocno przytuliłyśmy. Po prostu. Bez żadnych zobowiązań, po prostu, czyste przytulenie.
To wydarzenie miało miejsce rok temu. Nadal utrzymujemy kontakt z Sophie i jej mamą, mimo, że mieszkamy na dwóch końcach LA.
Subskrybuj:
Posty (Atom)