sobota, 6 września 2014

Rozdział IV

Trumny opuszczały się powoli. Leżały w nich dwie osoby - jedna z nich była bliska swojej siostrze, druga, przed tygodniem stała się największym wrogiem.
Babcie, dziadkowie, przyjaciele i kuzyni, składali kondolencje - do nikogo nie dotarła wieść, że matka i córka się pokłóciły. Nikt nie wiedział.
Poza dwiema osobami.
Sophie Miller i Severin McGuaier, stali po dwóch stronach przyjaciółki.
Rose Spark, rudowłosa dwadzieścia dwulatka , tylko im wyznała prawdę. Teraz, są nierozłączni. Nikt z zewnątrz nie miał pojęcia, dlaczego trzy osoby, z trzech różnych granic Los Angeles stało się najlepszymi przyjaciółmi w ciągu siedmiu dni.

- Ruda, chodź... - szepnęła blondynka. - Nikogo nie ma.
Odeszli, podtrzymując przyjaciółkę, która widocznie nie miała sił iść. Chciała położyć się na ziemi i umrzeć, aby znów widzieć się z bratem.
Za bramą cmentarza, Pozwoliła sobie na łzy. Pierwszy raz od czterdziestu ośmiu godzin, płakała otwarcie.
- Poczekajcie tutaj. Idę po samochód... - szepnęła Millerówna. Zostawiła przyjaciółkę pod okiem chłopaka i pobiegła po pojazd.
Rudowłosa spojrzała na przyjaciela, który patrzył maślanym wzrokiem za Sophie. Świata poza nią nie widział.
- Sev?
Zero reakcji.
Ujrzała to jako szansę. Odwróciła się na pięcie i pognała w stronę stacji benzynowej. Nikt nie zwrócił uwagi na ubraną na czarno dziewczynę, płaczącą ile wlezie.
Zauważyła pensjonat.
Weszła do niego i zbliżyła się do recepcji.
- Chciałabym wynająć pokój jednoosobowy.
Recepcjonista spojrzał na nią i uniósł brwi.
- Ile nocy?
- Jedna.

Weszła do pokoju, i zamknęła drzwi na klucz.
Rzuciła torbę na fotel i wyjęła z niej ubranie i brązową farbę do włosów.

Weszła z nimi do łazienki i wzięła prysznic. Umyła głowę, ciało. Osuszyła się. Na mokre włosy, nałożyła farbę.
Po czterdziestu minutach, spłukała ją. Wysuszyła włosy. była nawet ładną brunetką.
Założyła wcześniej przygotowane ubranie i pomalowała paznokcie. Obejrzała się w lustrze. "Całkiem, całkiem... Nieźle" Przeszło jej przez głowę.
Znalazła bilet na samolot. Szykowała się na to od paru dni.
- W dniu pogrzebu, przefarbuję się na brąz, zmienię styl, i wyjadę. Do Anglii. - mówiła do Severina. Nie sądził, że dziewczyna mówi prawdę.

Samolot do Londynu wylatuje o ósmej dwadzieścia. Proszę o podejście do bramek. 
Lot 2145. - usłyszała głos speakera. Wzięła bilet i podeszła do bramki. Gdzieś w tłumie mignęła jej twarz Sophie i Severina.
Znaleźli ją, kiedy była już po drugiej stronie.
- Ruda! Coś ty z sobą zrobiła?! Gdzie się podziały rude włosy i białe ubrania? Dziewczyno, mówię do ciebie! - krzyczała rozhisteryzowana Sophie. - Gdyby Severin mi nie powiedział...
- Zamknij się! - warknęła. - Wylatuję, bo nic mnie tu nie trzyma. Mama, czy też raczej Mariet,  nie żyje, tak samo jak... - głos jej się załamał, z oczu popłynęły łzy.
- Młoda...  Będzie dobrze. I nieźle wyglądasz. Idź już. Napisz, gdzie się zatrzymasz. - Severin westchnął. - Powodzenia.
Ścisnął ramię koleżanki, która uśmiechnęła się przez łzy.  Merci, szepnęła.

- Proszę zapiąć pasy. Zaraz wylatujemy. Podczas lotu, mogą państwo korzystać z pomocy Stewardessy. Życzymy miłej podróży.
Otarła łzy i zapięła się. No, no... Nowe życie czeka w Londynie.

-------------------------------------------------------

Witam, nowym rozdziałem. Dedykuję go Kasi Jablonowskiej. Dziękuję, że komentujesz, to wiele dla mnie znaczy. Pozdrawiam :)
Mam łącznie trzy komentarze, przy 283 wyświetleniach... nieźle...

Całuję, Carole xx

środa, 20 sierpnia 2014

Informacja

Dostałam jeden komentarz! Yay!
Dlatego już niedługo pojawi się rozdział. Nie wiem jeszcze kiedy, bo koniec wakacji, szykowanie do drugiej klasy itd... W każdym razie, wyszukujcie nowej notki.
do Następnego :)

Carole xx

wtorek, 29 lipca 2014

Zamknąć bloga?

chciałabym coś oznajmić.
Prawdopodobnie to będzie ostatni post na tym blogu.
Dlaczego?
Niby czytacie moje opowiadanie, ale jednak nie ma po Was śladu.
Mam jedynie wiadomość, że wchodziliście, ale skąd mam mieć pewność, że Wam się podoba, że mam pisać dalej? Nie dajecie mi żadnej wskazówki.
Żadnej.
Jeśli chcecie, wyglądajcie jakiejś książki w moim wykonaniu.
Może się uda wydać.
Pozdrawiam.

Carole.
x

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział III

- Mamo? Wstaniesz? - usłyszała. Podniosła głowę i ujrzała Mike'a, tulącego szczenięta do piersi.
- Tak, kochanie. Już wstaję. - szepnęła. Odrzuciła kołdrę i ruszyła w stronę łazienki. Po drodze dała psom jeść i włączyła bratu bajkę. Wzięła ręcznik i weszła pod prysznic. Gorące strumienie wody, lekko parzyły jej skórę, ale nie przejęła się tym.
Zmoczyła włosy. Starała się nie myśleć o tym, że przedwczoraj, jej życie wywróciło się do góry nogami. Matka, z którą zawsze miała dobry kontakt, powiedziała, co tak naprawdę myśli o niej i młodszym synku.
Sophie, z którą miała dobry kontakt, przeprowadziła się niedaleko niej, a teraz, być może dziwi się, dlaczego jej pokój jest pusty, a matka drwi z jej nieobecności.
Severin... Kim on tak naprawdę jest? Kiedy go poznała, był obdartym chłopakiem, śpiącym na ławce w parku, bał się policji. Pozwoliła mu się umyć, dała mu nawet ubrania swojego ojca. Wczoraj po południu, zobaczyła go w mundurze, za ladą, jako recepcjonistę w dosyć luksusowym hotelu. Która wersja jest prawdziwa? Bojący się prawa dwudziestolatek, czy pracownik w bogatej placówce?
Westchnęła. "Co się ze mną dzieje" pomyślała. Nałożyła szampon na głowę i wtarła go. Następnie spłukała i zajęła się szorowaniem skóry. Opłukała się i założyła szlafrok. Wyszła z toalety i ujrzała coś, co wstrząsnęło nią do głębi.
Michael, darł się wniebogłosy, chcąc przytrzymać się kanapy. Ciągnęła go kobieta, która była dla niego - oczywiście w świetle prawa - matką.
Za nią, stał zdziwiony blondyn.
- Zostaw nas! - krzyknęła rudowłosa.  - Odejdź!
Blondynka, ogarnięta szałem, spojrzała na nią.
- Ty! Zakało mojego łona! - wychrypiała. - Jak śmiałaś nastawiać tego wstrętnego bachora przeciwko mnie?!
- Nastawiałam?!
- Jasne, ona nic nie wie! - zawołała histerycznie. - Jak zawsze święta córeczka tatusia! Powiem ci jedno. Jego śmierć była najlepszym co mnie spotkało.
Słowa, które padły, ugodziły w Rud jak sztylet.
- Co? - szepnęła.
- A ty? Wdałaś się w niego. Doskonała, idealna! nie musiałaś się sprzedawać na ulicy w wieku osiemnastu lat, utrzymywał cię!
Matka podeszła bliżej i z całej siły uderzyła córkę w twarz.
- Jesteś taka sama jak on. Nieudacznica.
Odwróciła się i spojrzała na malca, który tulił się do obserwującego Severina. W jej oczach był szał. Wzięła pilnik i... wbiła go w samo serce pięciolatka. Sama wyskoczyła przez okno. Następnym co usłyszeli kilka sekund później, to uderzenie jej ciała o ziemię.
- Mike... - wyszeptała rudowłosa. Malec miał zamglone oczy, nogi mu drżały. Ruddie podbiegła i pocałowała go w czoło. Chłopiec konał w jej ramionach.
- Kochanie... - wyszeptała.
- Mamusiu... Czy w niebie są pieski? - powiedział.
- Są kochanie...
- A czy mógłbym mieć jednego?
- Możesz mieć ile ich chcesz.
- Mamusiu... ja chyba umieram... - z jego oczu poleciały łzy. - A ja nie chcę umierać...
Przytuliła go do piersi. Podniósł rękę i wyjął zakrwawiony przyrząd z klatki piersiowej.
- Pamiętaj, że cię kocham, mały... - szepnęła. Kiwnął głową i... odszedł.
Szloch wstrząsnął jej ciałem. Usłyszała syreny policyjne.
- Michael! Nie umieraj... Proszę... - z jej oczu lały się łzy, które mieszały się z krwią pięciolatka.
Ucałowała jego powieki i mały nosek. Objęła go rękami. Obejrzała się po pokoju, ale recepcjonisty nie było.
Tuląc chłopca, przesiedziała cały dzień, nie mogąc uwierzyć, że umarł.

---------------------------------------

HA! Jest! Trzeci rozdział!
Dedykuję go Natalii M., bez której by nie powstał. Przepraszam Cię też, że krótki, zły i w ogóle...
Mam nadzieję, że będzie chociaż jeden komentarz, a w następnym rozdziale będzie wszystko objaśnione.
Do Następnego ;)
Carole xx

niedziela, 25 maja 2014

Informacja

Rozdział trzeci pojawi się już niedługo. Możliwe, że w tym tygodniu. Mam nadzieję, że zostawicie w komentarzach wskazówkę, żebym dalej pisała, bo to bardzo się przydaje. Chciałabym Was też prosić o pozostawianie swoich blogów w zakładce: Linki. To bardzo się przydaje, bo mogę czytać więcej :3

piątek, 23 maja 2014

Rozdział II

 - Severin.
O, Boże. Zawsze chciałam, żeby mój jeden jedyny miał tak na imię. Gadam jak typowa gimbusiara. WSTYD. Fe!
Spojrzałam na niego i wymiękłam. Boże, te oczy! Niebieskie...
STOP! DOSYĆ TEGO!!!
NIE BĘDĘ ROZPATRYWAĆ JEGO URODY!
  - R? - spytał - Wszystko okey?
  - Tak, czemu pytasz?
  - Bo raz jesteś rozanielona jak na mnie patrzysz, a po chwili się wkurzasz.
Cholera. To aż tak widać?
  - Wydaje ci się. - burknęłam jedynie i zauważyłam, że ma na sobie mój czarny szlafrok.
  - CO TY NA SOBIE MASZ?! - wrzasnęłam. Spojrzał na siebie i wzruszył ramionami. Stwierdziłam, że trochę mu pomogę.
  - Mój szlafrok. - sprostowałam, bezsilnie.
  - Wiesz, zawsze mogę go ściągnąć... - zaczął zdejmować nakrycie, ale powstrzymałam go krzykiem:
  - Boże, nie ściągaj!
  - Ej, mam bieliznę. - uniósł brwi, a ja, wściekła, zabrałam swoją własność.
Imponował mi jego sposób bycia. Bez skrępowania, wyrażał, co myśli, gotów jest rozebrać się na środku korytarza, przed oknem wychodzącym na ulicę. Spojrzałam na jego tors i ześwirowałam.
Severin podchwycił mój wzrok i wybuchnął śmiechem.
  - Jeśli masz się tak na mnie gapić jakbyś chciała mnie zjeść, to chyba jednak pójdę.
Boże. Serio tak patrzę? Mniejsza o to. Dałam mu bluzkę bez rękawów ojca, na to koszulę, jakieś jeansy, pieniądze za dwa szczenięta (jeden dla mnie drugi dla brata) i pożegnałam. Po chwili, zapukał z powrotem do moich drzwi i zapytał o kurtkę. Dałam mu byle jaką i zamknęłam dom na cztery spusty.
Maluch, do tej pory bawiący się z pieskami, usnął na podłodze, przytulając śpiącą suczkę. Uśmiechnęłam się na ten widok i zaniosłam go do jego pokoju.
Gdy byłam już w piżamie (czyt: bluzce na ramiączkach i majtkach) usłyszałam otwierające się drzwi i wchodzącą mamę. Wyjrzałam z pokoju i natychmiast pożałowałam; była półnaga, pijana, obściskująca się z jakimś facetem.
  - Mamo? - usłyszałam brata i pobiegłam zamknąć go w jego pokoju.
Gdy wróciłam, matka i ten facet, pieprzyli się na środku salonu, jakby świata poza sobą nie widzieli.
  - Wstydź się! - wrzasnęłam, wyrywając ich z rytmu. - Chrzanicie się na środku pokoju, jak jakieś psy, w ogóle nie myśląc, że w domu jest pięcioletnie dziecko! On przeżył traumę! Co wy tutaj robicie, do kurwy nędzy?! - wrzeszczałam ile sił w płucach, aż poczułam, że Mike łapie mnie za rękę. Obok mojej nogi, były szczęnięta, z ciekawością patrzące na moją rodzicielkę, bzykającą się bez wstydu.
  - Wypierdalać! - wrzasnęła tylko, wypychając nas z pokoju. - Zabieraj swoje manatki i tego bachora i wypierdalaj z tego domu! Dosyć już się tego naoglądałam, tych waszych mord! - krzyczała. Mimo, że wiedziałam, że jest pijana, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
  - Sama wypieprzaj. - syknęłam, a po chwili moja głowa odskoczyła na bok, pod wpływem silnego uderzenia.
  - Skoro nie... ja się wyprowadzę. Zabieram Michaela, psy, samochód, kasę. - mówiłam z głową opuszczoną w dół. Pociągnęłam przerażonego malca do mojego pokoju i poleciłam mu, żeby położył się spać. Poprosił jedynie o misia. Przemknęłam do jego pokoju, wzięłam ulubioną zabawkę malucha, wszystkie walizki, ubranka brata. Weszłam z tym wszystkim do mojej sypialni, i zaczęłam się pakować. Wszystko wrzuciłam do czterech walizek, po czym ubrałam się w dzisiejsze ciuchy. To samo uczyniłam z młodym  i wyszłam z domu. Posadziłam brata w foteliku, pieski obok niego, i wróciłam się do domu, żeby zabrać torby. Będąc przy drzwiach, przypomniałam sobie o kosmetykach, które zgarnęłam do małej reklamówki. Zabrałam wisiorek od Sophie i wypuściłam małego kanarka na wolność.
W samochodzie, zobaczywszy, że Mike śpi z suczką, uśmiechnęłam się przez łzy. Zgarnęłam samca do przodu i zaczęłam głaskać.
Ślad po uderzeniu, widoczniał z każdą chwilą. Odpaliłam silnik i wyjechałam z domu. Znalazłam Jakiś hotel i zaparkowałam na parkingu ;drzwi były zamknięte. Usnęłam, przytulając zwierzątko do piersi.

Pukanie do szyby obudziło mnie gwałtownie. Otworzyłam oczy i ujrzałam... Severina, patrzącego na mnie ze zdziwieniem. Wskazywał na mojego brata, który ze spokojem głaskał psa. Zerknęłam na zegar i przeklęłam.
  - Cholera.
Pomachałam chłopakowi i na pełnym gazie, ruszyłam do przedszkola małego. Odprowadziłam go, szybko zmieniłam mu buty, pożegnałam się z nim, dałam znać wychowawczyni, że to ja go przywiozłam i ruszyłam na wykłady. Przelotnie patrząc w lusterko, stwierdziłam, że mam siniaka na twarzy.
Wpadłam do właściwej sali i zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie.
  - Gdzieś ty była? - spytała mnie Sophie. - Sama musiałam poznawać uczelnię!
Bąknęłam coś na przeprosiny i skryłam się za włosami. Śmierdziałam trochę. Wiem o tym.

Po pięciu godzinach, kiedy szłam na ostatnie zajęcia, zadzwonił mój telefon.
  - Halo? - rzuciłam, wchodząc po schodach.
  - Witaj, Ruddie. Twoja mama chce odebrać małego. Może? - Usłyszałam głos pani McMillan, dyrektorki przedszkola.
  - Boże święty, absolutnie nie! - zaprzeczyłam. - Proszę poczekać pół godziny. Za chwilę będę! - rozłączyłam się i wybiegłam z budynku, w kierunku auta. Zobaczyłam w nim, jak szczenięta leżą i zdychają z głodu. Dałam im mleko brata w także jego miseczce i ruszyłam z piskiem opon w kierunku przedszkola.
Gdy dojechałam, zobaczyłam auto należące do faceta z wczoraj i jego w środku. Pokazałam mu fuckersa, po czym wbiegłam do budynku. Mały był już ubrany, ale za żadne skarby świata nie chciał iść z matką. Na mój widok, krzyknął z radości i podbiegł, a ja wzięłam go na ręce. Mama się "rozpłakała" i rzekła:
  - Nastawiłaś mojego syna przeciwko mnie! Jego mamę!
To, co powiedział maluch, zmiotło mnie z nóg.
  - To Ruddie jeśt moją mamusią. - szepnął i pocałował mnie w policzek. Wzruszona do granic możliwości, wyszłam z budynku. Otworzyłam samochód i zapięłam małego w jego foteliku. Przeszłam na siedzenie kierowcy i już miałam odpalać, kiedy Mike zwrócił się do mnie:
  - Ruddie... - urwał, a ja się do niego odwróciłam.
  - Tak, kochanie?
  - Mogę mówić do ciebie mamo?
Łzy szczęścia poleciały mi po policzkach i kiwnęłam głową.
  - Oczywiście, że możesz.
Mały pojaśniał i po chwili jechaliśmy w kierunku hotelu, pod którym dzisiaj spaliśmy.
Zabrałam walizki, szczenięta, chwyciłam małego za rękę i weszłam do hotelu. Przy recepcji, spotkałam chłopaka, z którym miałam wczoraj trochę do czynienia.
  - Cześć, Severin. - Przywitałam się. Zawołany, podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie. Zakończył rozmowę telefoniczną i Powitał mnie.
  - Witaj. Co cię tutaj sprowadza?
  - Chcę wynająć pokój. - szepnęłam.
  - Jednoosobowy?
  - Nie. Dwu. - zaprzeczyłam, ukazując malucha.
Sev uśmiechnął się do niego i dał mi do podpisania papiery, które szybko zostały wypełnione. Odebrałam klucz od pokoju i skierowałam się do windy.

Informacja.

No więc, jesteśmy po pierwszym rozdziale. Mam nadzieję, że się podobało. Chcę Wam powiedzieć, że Liczę na was, że chociaż komentarz zostawicie. :)

Rozdział I

  - Ruddie! Wśtawaj! - wydarł mi się do ucha Michael, przyrodni brat. Zaadoptowałyśmy go trzy miesiące temu. Mama nie chce mieć drugiego faceta, a na in vitro nie zgodzi się za nic na świecie. A tego malucha pokochała od razu, gdy go zobaczyła. On ma pięć lat, jest ode mnie o osiemnaście lat młodszy. Czuję się, jakbym to ja była jego mamą.
Przytuliłam malucha i szepnęłam mu do ucha:
  - Wiesz, że dzisiaj nie muszę?
Spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczkami i spytał, sepleniącym głosikiem:
  - Dlaciego?
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
  - Bo nie mam dzisiaj zajęć w szkole!
W jego niebieskich oczętach, zobaczyłam ogromną radość. Maluch od kilku dni chorował, a żadna z nas, to znaczy ja i mama, nie mogłyśmy z nim zostać. Ja ze względu na studia, ona - z powodu awansu, który niedawno został jej dany. Mike całe dnie się nudził ze starą nianią.
Wyszłam z łóżka, założyłam szlafrok, kapcie i skierowałam swe kroki w kierunku kuchni, niosąc małego na rękach. Posadziłam go na wysokim krzesełku i przygotowałam mu kaszkę mannę, którą łapczywie zajadał.
Po śniadaniu, umyłam go, ubrałam w czyste ubranka, i posadziłam przed telewizorem, aby pooglądał bajki.
Już po chwili, nic nie mogło go oderwać. Korzystając z tego momentu, zajęłam łazienkę i zaplotłam włosy w długiego warkocza, umyłam się, ubrałam. Wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie. Michael przytulił się do mnie i zakasłał. Najgorsze chwile choroby minęły, więc mogłam z nim wyjść na dwór.
 - Idziemy na plac zabaw? - spytałam, kiedy skończyła się bajeczka. W odpowiedzi, malec wyłączył telewizor i pobiegł się ubrać. Jak ja kocham tego brzdąca.
Założyłam wysokie kozaki, kurtkę i pomogłam malcowi uporać się ze sznurówkami jego butów. Założyłam mu czapkę, rękawiczki, kurtkę, zabrałam torbę i wyszliśmy z domu. 
Na miejscu, Michael od razu pobiegł na huśtawkę do kolegów, a ja usiadłam na ławce, żeby go poobserwować. Są plusy posiadania młodszego brata. Możesz zjeżdżać na zjeżdżalni, i nikt nie zarzuci ci, że jesteś wandalem.
Młody zaczął się bawić w piaskownicy, a ja zobaczyłam przyjaciółkę, siedzącą na ławce obok.
  - Sophie! - krzyknęłam.
  - Ruddie?! - zdziwiła się, ale po chwili utonęłyśmy w uścisku.
  - Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo mi cię brakowało! - szepnęłam. - Jest Luke? - dodałam głośniej. Dziewczyna kiwnęła głową i zawołała młodszego brata. Przybiegł po chwili, razem z Michaelem. Uznałyśmy, że zrobiło się zimno, i wróciłyśmy z chłopcami do kawiarni. Zamówiłyśmy chłopcom soki, a sobie kawę. Zaczęłyśmy rozmawiać, aż w końcu, zadałam pytanie, którego odpowiedź, ucieszyła mnie najbardziej w ostatnim czasie.
  - Co robisz w tej dzielnicy? Mieszkasz przecież po drugiej stronie Los Angeles. - zauważyłam.
  - Już nie. - uśmiechnęła się, wywołując u mnie po stokrotne zdziwienie.
  - Co? Jak to?
  - Przeprowadziłam się tutaj, bo będę w tej samej uczelni co ty. - powiedziała, upijając łyk napoju. Wyrzuciłam ręce w górę, w geście zadowolenia.
Po godzinie, kiedy chłopcy zaczęli się nudzić, wyszłyśmy z budynku. Zrobiło się bardzo zimno, więc oddałam swój szalik bratu, a sama rozpuściłam warkocza, żeby było mi cieplej.
Młody zobaczył pięknego owczarka niemieckiego ze szczeniętami, należącego do jakiegoś pijaka. podbiegł, ciągnąc mnie za sobą i zwrócił się do śpiącego właściciela.
  - Psieplasiam... - zaczął, ale niezbyt głośno.  Szarpnął mnie za rękę i poprosił:
  - Rud, zlób coś!
Kiwnęłam głową i trąciłam śpiącego, dosyć mocno. Drgnął, ale nie obudził się.
  - HEJ! - krzyknęłam prosto do jego ucha. Natychmiast się poderwał i zaczął mamrotać:
  - Są gdzieś gliny? Nie? Ufff... - zwrócił się w moją stronę, a ja zobaczyłam, że nie jest żadnym pijakiem, jedynie trochę brudnym od błota chłopakiem.
  - Cześć - przywitałam się. - Mój  brat chciałby pogłaskać twojego psa. Może? - spytałam, posyłając mu uśmiech.
Odwzajemnił go i zgodził się. Szczęśliwy Michael, podbiegł do owczarka i pogłaskał go czule. Tymczasem, chłopak zwrócił się do mnie:
  - Nie mam komu dać szczenięta. Bo mówią, że jestem bezdomny, więc moje psy są chore. - zwierzył mi się, patrząc na mnie z nadzieją. Pomyślałam chwilę i powiedziałam:
  - Myślę, że mogę jednego wziąć.
Te kilka słów, uszczęśliwiły chłopaka, który krzyknął:
  - Gdyby nie to, że jestem cały w błocie, mam brudne ręce, to przytuliłbym cię.
Uśmiechnęłam się i dałam przyjaciółce znaki, że zobaczymy się na uczelni. Do chłopaka zwróciłam się:
  - Chcesz się umyć?
  - Pewnie!
  - To bierz psy, i idziemy do mojego domu.
Na miejscu, gdy już się umył, spytałam go, jak się nazywa.
  - Jestem Ruddie, a ty?
  - Severin.

czwartek, 22 maja 2014

Prolog



Wbiegłam do domu, trzymając kartkę z oceną „A” wysoko w górze. Była sesja miesiąc temu i jako jedyna napisałam dobrze. Szczęśliwa, przytuliłam się do mamy, która smażyła naleśniki. Spojrzała na mnie z uśmiechem i poleciła nakryć do stołu; tata już za chwilę miał wrócić z pracy. Wypełniłam jej polecenie, a po chwili, podniosłam słuchawkę telefonu stacjonarnego, aby odebrać.
  - Halo? – spytałam głosem pełnym emocji.
  - Witaj, Ruddie. Jesteś już w domu?
  - Tak. Nakryłyśmy do stołu. Kolacja już gotowa. – powiedziałam, patrząc z uśmiechem na mamę.
  - Świetnie, powiedz jej, że za dziesięć minut będę. Na razie muszę kończyć.
  - Dobrze. Cześć. – pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Przekazałam mamie wiadomość od taty i poszłam na górę, aby odrobić lekcje, których na szczęście, nie miałam za wiele.
Zaledwie pięć zadań z biologii i dwa z chemii. Zrobiłam je w kilka chwil. Do przyjazdu taty zostało pięć minut. Wróciłam na parter, zjeżdżając po poręczy. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor.
Po chwili, dołączyła do mnie mama. Czas mijał, a tata nie wracał. Postanowiłyśmy poczekać jeszcze kilka minut, bo wiedziałyśmy, że może być korek, charakterystyczny dla LA w piątek wieczorem.
Siódma…  
Ósma…
Dziesiąta…
Jedenasta.
Taty wciąż nie ma.
Mama usnęła przed telewizorem, ja wciąż czekałam. I wtedy, zadzwonił telefon. Śpiąca, poderwała się i pobiegła odebrać, potykając się o moją torbę treningową. Podniosła słuchawkę i rzuciła:
 - Halo?... Tak, to ja. Słucham?... Co się stało?... Nie… to nie możliwe… do widzenia… do widzenia… - odłożyła słuchawkę i z trudem doszła do fotela. Podbiegłam do niej i objęłam ją ramieniem.
  - Mamo, co się dzieje? – spytałam. Telewizor wciąż grał, ukazując film o jakiejś szczęśliwej fałszywej rodzince, która ma przewieźć narkotyki dealera, z jednego państwa do drugiego.
  - Córciu… tata nie żyje… - usłyszałam, zanim mama wybuchnęła płaczem.
  - Co? – spytałam z niedowierzaniem. – Jak to: Nie żyje?
Zaczęłam się wycofywać z pokoju. Porwałam kurtkę, założyłam buty i wybiegłam z domu. Łzy ciekły mi po policzkach, kiedy biegłam w kierunku szosy. Kilkaset metrów ode mnie, stała policja, leżały dwa rozbite auta. Jednym z nich był volkswagen ojca.
Ruszyłam w tamtym kierunku. Spotkałam glinę, który bezskutecznie chciał mnie usunąć z miejsca wypadku. Zaczęłam się wyrywać, i krzyknęłam mu prosto w twarz.
  - CO? Jak to, „musi pani odejść”?! Ja nie mogę tu zostać?! A te gapie to co?! – ręką wskazałam coraz większy tłum ludzi. – Oni mogą tu zostać?! Przecież nawet go nie znali! A ja?! Jestem córką właściciela jednego z aut! – to powiedziawszy, wyrwałam się z jego uścisku i popędziłam w kierunku taśmy. Kilku z policjantów chciało mnie zatrzymać, ale zrezygnowali, kiedy usłyszeli o tym, że to mój ojciec.
Podbiegłam do zmasakrowanego ciała. Chciałam już przekląć auto, kiedy zauważyłam, że to nie tata. Miał inne ubrania i większy wzrost.
Mój ojciec leżał nieco dalej. Twarz miał lekko pokaleczoną, bo to w klatce piersiowej były szkła.
Objęłam jego głowę rękami i pocałowałam go w czoło. Wtedy coś we mnie pękło i wiedziałam, że nic już nie powróci. Mój ojciec naprawdę nie żyje. Odszedł, w przeddzień moich urodzin.
Poczułam, że ktoś mnie odciąga od zmarłego. Poddałam się i zostałam wyprowadzona z miejsca wypadku. Szłam zupełnie nieświadomie. W końcu, zauważyłam, gdzie jestem. Siedziałam w karetce, obok jakiejś dziewczyny. Była lekko pokaleczona. Tak jak ja, mimo, że nie byłam uczestnikiem wypadku. Uklękłam na szkle, to wszystko.
  - Jestem Sophie. – powiedziała, nawet nie wyciągając ręki.
  - Ruddie. Miło. – przywitałam się, nawet nie podnosząc głowy.
Dziewczyna spojrzała na mnie, i szepnęła:
  - To był mój ojciec… - ledwo to powiedziała, wybuchnęła płaczem. Wiedziałam jak się czuje.
  - Wiesz, że ja także straciłam tatę? – spytałam, szczelniej otulając się kocem, znalezionym na ziemi. – Był mi najbliższą osobą na świecie. – zdradziłam.
Sophie podniosła głowę i uśmiechnęła się bardzo delikatnie. Wtedy, poczułam, że nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Przecież ona także straciła kogoś bliskiego. Przysunęłyśmy się bliżej i mocno przytuliłyśmy. Po prostu. Bez żadnych zobowiązań, po prostu, czyste przytulenie.

To wydarzenie miało miejsce rok temu. Nadal utrzymujemy kontakt z Sophie i jej mamą, mimo, że mieszkamy na dwóch końcach LA.